czwartek, 2 czerwca 2016

2

  Drugi rozdzialik :)


– No i co było dalej?


Jedynym światłem w pomieszczeniu było to bijące od latarni na ulicy osiedla. Siedziały w saloniku, popijając sypaną herbatę. Molly przywiozła ją prosto z Afryki i jak zapewniała – była najlepsza na odchudzanie, toteż spijały ją za każdym razem, kiedy spędzały czas.
– Odwiózł mnie do domu.
– I to wszystko?
– Mieszkam z matką, o ile pamiętasz.
– Pamiętam, ale żadnego numerku w aucie?
– To było wcześniej – Paili zachichotała, rozsiadając się na kanapie.
– No i co nie mówisz?
– Myślałam, że nie chcesz szczegółów.
Moll zamyśliła się przez krótki moment, by capnąć ją w ramię.
– Oczywiście, że chcę szczegóły! Czyli oświadczył ci się na plaży, w miejscu, w którym się poznaliście, potem zabrał na kolację, a potem był ten numerek, o którym zapomniałaś wspomnieć?
– W rzeczy samej.
– Czyli za kilka miesięcy oficjalnie będziesz panią Rivers?
– Na to wychodzi – przytaknęła. – Chcesz jeszcze herbaty?
– Nie. – Molly odstawiła kubek na blat stolika. Rozciągnęła zdrętwiałe stopy.-Właściwie, to będę lecieć. Masz dziś nocną zmianę, co nie?
– Niestety tak. Za godzinę wychodzę. – Paili zerknęła na zegarek wiszący nad telewizorem.
– To tym bardziej lecę. Trzymaj się i zadzwoń, to wpadnę na herbatkę. Wiesz, zrzucam boczki. – brunetka złapała się za biodra. – Frank każe mi biegać, ale wolę herbatkę. Co uważasz?
Paili odprowadzała koleżanką do drzwi.
– Zdecydowanie afrykański specyfik. Zadzwonię. – Obiecała i cmoknęła Molly w zaróżowiony policzek.
Miała tylko godzinę do wyjścia. Od trzech lat pracowała w barze przy końcu wylotowej drogi prowadzącej do Atlanty. Praca pozwoliła jej nabyć pewności siebie, dlatego nie miała problemów, by brać również nocki. Może i klienci nie byli zbyt posłuszni, ale lubiła stać za barem, wysłuchując codziennie nowych historii podpitych mężczyzn ze zranionymi sercami. Takich było najwięcej.
Przebrana w skąpą, czerwoną bluzeczkę i czarną spódniczkę sięgającą z ledwością do kolan, zajęła miejsce za barem, zastępując Sue, młodszą o dwa lata studentkę ekonomii. Minęły się z uśmiechem na twarzy.
Wieczór wydawał się spokojny. Kilkoro mężczyzn zajmowało skórzane sofy przy ścianach. Podchodzili co chwilę, domawiając piwa, lecz żaden nie wdawał się w bójki.
– Spokojnie dziś. – Michael był jej szefem. Wyższy o głowę z krótkimi włosami przypominał żołnierzyka. Brakowało mu tylko stroju moro. – Pozmywasz potem?
– Oczywiście. Dokończę tylko tutaj. – Wskazała na zlew pełen szklanek. – Zaraz przyjdę.
– Ze spokojem – odparł, uśmiechając się szczerze. Był naprawdę sympatycznym facetem, który od początku zaufał jej, chociaż nie posiadała specjalnie dużego doświadczenia.
Wrzuciła czerwoną gąbkę do zlewu, dostrzegając wchodzących klientów. Wytarła ręce w fartuszek i oparła się o bar, czekając na gości. Jeden skierował się do zajętego stolika, drugi z kolei rozglądnął po wnętrzu, zanim postąpił kilka kroków naprzód.
– Co dla ciebie?- zagadnęła.
– Whisky. Z lodem – odpowiedział jej chropowaty, spokojny głos.
– Już się robi. – Nalała połowę szklanki, dodała dwie kostki lodu i podała mężczyźnie.
Zatrzymała na nim wzrok. W sumie zawsze interesowali ją obsługiwani klienci, ale ten w szczególności wydał jej się dziwnie znajomy.
Miał co prawda zapadnięte policzki i kilkodniowy zarost, ale oczy spoglądające na nią spod kowbojskiego kapelusza wydawały się bliskie.
– Znamy się?
– Podejrzewam, że tak.
– Skąd? – Wychyliła się bardziej.
– To ja. - Mężczyzna odłożył czarny kapelusz na bok, ukazując swoją zmęczoną twarz. 
Z początku zaniemówiła, robiąc krok w tył, aż przyłożyła dłoń do ust. Zapomniała o nim. Nie sądziła, że kiedykolwiek zobaczy go na własne oczy.
– Wyszedłeś – stwierdziła.
– Nareszcie.
– Merle – wypowiedziała jego imię na głos. Pokiwał tylko, uśmiechając się krzywo. – Nie wierzę.
– Ja też. Nie spodziewałem się ciebie w takim miejscu, dziecinko.
– Pozory mylą. Gdzieś muszę pracować.
– Akurat tutaj? – Obejrzał się wkoło, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że to miejsce nie pasuje do takich dziewczyn jak ona.
– Potrzebuję kasy.
– Jeszcze jedną kolejkę. – Pchnął pustą szklankę po blacie.
– Już się robi – przytaknęła i nalała. Tym razem niemal do pełna. – Wyszedłeś wcześniej?
– Za dobre sprawowanie – potwierdził.
–Rozumiem. – Przysunęła pod pupę barowe krzesło i usiadła, zrównując się z nim twarzą. – Więc? Co u ciebie?
– Nic – parsknął. – Przyszedłem się znieczulić. A u ciebie?
Była pewna, że nie zapytał z grzeczności, a zrobił to wyłącznie dla zasady.
– Mieszkam nadal z matką. Pracuję, jak widzisz.
– I?
– I to wszystko. Co chcesz wiedzieć?
– Kiedy kończysz? – Wypalił znienacka.
Podrapała się po głowie, poprawiając włosy związane w kitkę.
– Jestem na nocce.
– Więc mamy całą noc.
– W zasadzie tak.
– No, to opowiedz mi, co zmieniło się przez te dziewięć lat.
Oblizała nerwowo usta. Nie lubiła opowiadać tej historii. W sumie nigdy nie dzieliła się wspomnieniami. Za bardzo bolały, ale Merle był częścią nich. Powinien wiedzieć, dlatego z ociąganiem przysunęła krzesło bliżej niego.
– Może zacznijmy od tego, co wiesz.
– Niewiele. Mam syna, tak? – Złączył dłonie na lepiącym blacie.
– Tak.
– A Katia? Co z nią?
– Nie mamy kontaktu – wyznała oschle. – Wyjechała z miasta, kiedy trafiłeś za kratki.
– Tyle wiem. Daryl miał się nią zająć. Dostałem list rok później, że mieszkają razem, a Daryl dotrzymał obietnicy.
– Nie wiem, jaką dał ci obietnicę... Chyba nie taką, że ożeni się z w twoją kobietą? – Chcąc ukryć zniesmaczenie, wzięła do ręki szmatkę. Wytarła blat, podczas gdy Merle opuścił głowę, klnąc głośno.
– Więc wziął ją dosłownie?
– Dosłownie. Nie mam z nimi kontaktu. Tylko znajomi wspominali, że Daryl ożenił się z Katią i oprócz twojego syna mają jeszcze dwójkę swoich. Przykro mi – rzuciła cicho, ale chyba bardziej chciała pocieszyć samą siebie. Przez cały czas na wspomnienie o dawnej przyjaciółce i niedoszłym narzeczonym, serce pękało jej na pół.
– Nic mnie to kurwa nie obchodzi. Tak miało być.
Wspomnienia o dawnym życiu bolały ją tak samo. Za każdym razem walczyła z niekontrolowanym płaczem. Tym razem jednak było łatwiej. Przy mężczyźnie takim jak Merle trudno było uronić łzę.
– Ta. Szkoda, że naszym kosztem, co? – rzuciła, nadal szorując barowy stół.
– Nalej jeszcze.
– Jeszcze?
– Do pełna. – Wygiął wargi w grymasie. Spełniła rządnie. Był klientem jak każdy inny.
– Rozumiem, że wracasz do starego domu? – Zmieniła temat. Rozmowa o Katii i Darylu nie działała na ich korzyść. Przecież miała nowe życie, Merle zapewne też chciał takowe stworzyć.
– No. Dostałem klucze. Braciszek ponoć płacił co roku czynsz, więc chociaż tyle dobrego. No, ale powiedz coś więcej o sobie. Już nie jesteś gówniarą.
Spojrzała sceptycznie na Merle'a, który obracał w długich palcach szklankę z alkoholem. Jego szczerość zawsze działała na nerwy.
– Minęło dziewięć lat... Co chcesz wiedzieć? Niedługo wyjdę za mąż, pewnie zmienię pracę, może przeprowadzimy się do innego miasta, urodzę dzieci... Każdego to czeka.
– Każdego. – Brew podjechała mu tak wysoko, że bruzdy na czole powiększyły się dziesięciokrotnie.
– Co mam powiedzieć, Merle? – Oklapła zrezygnowana. – Zjebało się i dobrze wiesz. Wszystko się zjebało.
Zamilkła kręcąc palcami młynki. Mierzyli się dłuższą chwilę wzrokiem.
– Może jesteś głodny? – zapytała chwilę później.
Przytaknął wolno, podając pustą szklankę.
Poprosiła kucharza o solidnego burgera. Oczywiście na swój koszt. Podejrzewała, że Merle nie posiadał za dużo pieniędzy, dlatego nawet nie zapytała, podając mu talerz z jedzeniem.
Zjadł szybko. Musiał być naprawdę głodny, bo pochłonął porcję w ciągu trzech minut i z powagą zapytał, czy może liczyć na więcej.
– Jasne.
– Dzięki, dziecinko.
Nie zmienił się zupełnie. Może miał więcej zmarszczek w kącikach niebieskich oczu i więcej siwych kosmyków, ale charakter pozostał ten sam; jak gdyby wszyscy powinny być na jego zawołanie.
Zostawiła go na sekundę, obsługując innych klientów. Nalewała piwa, dorabiała drinków, podawała frytki, a to wszystko pod czujnym okiem Dixona, który spędził całą noc przy barze, domawiając alkohol.
Kiedy kończyła zmianę, rzucił na blat kilka dolarów. Podziękowała, ale i tak musiała dołożyć z własnej kieszeni jeszcze dziesięć za burgera i tosty z bekonem.
– Jedziemy w tym samym kierunku, co?
– Na to wygląda.
– Jesteś bardzo zmęczona?
– Nie aż tak, żeby od razu paść. A co
– To chodź na drinka do baru za rogiem. Stawiam.

2 komentarze:

  1. Bardzo dobrze piszesz, czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze, zakochałam się w tym!! napisz 3 rozdział! proszę:) napraszam również do mnie twdpolska.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń